Od czasów gimnazjum trądzik stał się moim stałym towarzyszem.

Próbowałam wszelkich dostępnych na rynku produktów: toniki (chyba każdy popularnej marki), apteczne kremy na trądzik (takie jak acnederm, pasta cynkowa, wysokoskoncentrowane żele punktowe), maski. 

Na studiach, po latach walk z trądzikiem, podjęłam ostatnią próbę, którą odwlekałam, bo chciałam unikać antybiotyków. Jednak skoro nic innego nie działało..Pani dermatolog zapisała mi i zaczełam stosować antybiotykl (Izzotek) razem z żelem (Differin) oraz kremem (Rozex). Cały ten czas miałam wrażenie, że moja skóra płonie. Wierzę, że wielu one pomagają, jednak czułam, że coś jest nie tak. Antybiotyk niestety pogorszył jedynie stan mojej skóry, pozostawiając ją podrażnioną i bolesną. Ale człowiek był głupi i słuchał lekarza… 🙂

Na kolejnej wizycie z powodu pogorszenia stanu cery, udało mi się namówić Panią Doktor na rezygnację z antybiotyku i spróbowaliśmy kombinacji: oczyszczanie twarzy spirytusem, żel Duac oraz kontynuację kremu Rozex.

Było trochę lepiej niż podczas antybiotyku, ale widząc jak moja skóra cierpi zaczęłam już na własną rękę sięgać po naturalne półprodukty: kwas hialuronowy, maski algowe i karagenian (te zakupiłam w sklepie z półproduktami kosmetycznymi).

Zauważyłam stopniową poprawę cery, jednak wciąż miałam problem z dużymi stanami zapalnymi. Dlatego ponownie zmieniłam stosowane środki (zamist Duac i Rozex) na “Cud kosmetyk na trądzik z Ameryki” – Clenziderm (a przy tym cholerni drogi), kontunuując stosowanie spirytusu oraz karagenianu i alg.  I trzeba przyznać, że ten krem bardzo dobrze podleczył głębokie stany zapalne. Ale jego dostępność oraz cena dla studenta były drobną przeszkodą i dalej szukałam, wierząc, że mogę mieć zdrową cerę. Miałam dosyć tych pryszczy, bolącej twarzy i ciągłego maskowania zmian.

Zaczęłam więcej interesować się tym, jak działa skóra, cera i podjęłam się trudnej decyzji.

Zrezygnowałam ze wszystkich syntetycznych produktów pielęgnacyjnych, a nawet podkładu, którym zasłaniałam niedoskonałości mojej skóry. Zwróciłam się ku prostym, naturalnym składnikom, wierząc, że może to być klucz do zdrowej cery.

Wyrzuciłam wszystkie produkty pielęgnacyjne do twarzy a podkład zamknęłam na długo do kosmetyczki (na wyjścia). Zaczęłam myć rano twarz delikatnym żelem (Ziaja, liść manuka) i nakładać najbardziej prosty w składzie krem (nivea, krem pielęgnacyjny).

Kupiłam krem na trądzik ZA GROSZE (naprawdę, jakieś 6zł w 2017) – był to krem z naturalnych składników ze sklepu z półproduktami kosmetycznymi i stosowałam go na noc po umyciu twarzy żelem (ziaja).

Z około 7 produktów kosmetycznych ograniczyłam się do 3. I dałam sobie miesiąc. Trzymałam się twardo cyklu oczyszczania, nawilżania, wysuszania i pokazywania siebie bez makijażu przy takich zmianach.
Nie było łatwo, ale nie musze mówić, że po miesiącu “trudów” już nigdy więcej nie sięgnęłam po jakiekolwiek produkty z drogerii czy apteki do pielęgnacji twarzy. Poszukiwałam dalszych ulepszeń.

Moja obecna rutyna pielęgnacyjna jest nieskomplikowana, ale skuteczna: rano przemywam twarz letnią a następnie lodowatą wodą (bez kosmetyków) i nakładam olejek pielęgnacyjny, który nawilża i chroni moją skórę. Wieczorem oczyszczam twarz delikatnym żelem żelem (dalej z ziaji, choć czasem sięgam po olejek lawendowy, ale szukam idealnego).
I TYLE.

Stawiam na minimalizm, ograniczając ilość produktów do absolutnego minimum.
Jeśli jest sucha pora roku lub widzę, że moja skóra tego potrzebuje (np. po basenie czy treningu) dokładam olejek pielęgnacyjny też na noc. Lub jeśli wyskoczy mi jakaś niedoskonałość, nakładam punktowo żel przeciwtrądzikowy (ten sam, który wyleczył mnie 5 lat temu).

Moja rutyna pielęgnacyjna skupia się na prostych, naturalnych składnikach, które dają mojej cerze to, czego naprawdę potrzebuje.

Moja historia to dowód na to, że nie zawsze najdroższe i najbardziej reklamowane produkty są najlepszym rozwiązaniem. Często to proste, naturalne składniki są kluczem do zdrowej i pięknej skóry.

Dzięki swoim doświadczeniom, nauczyłam się słuchać swojej skóry i dostarczać jej to, czego naprawdę potrzebuje. Dzięki temu, mam teraz pewność siebie i uśmiech na twarzy, bez potrzeby zakrywania jej tonami makijażu.

Po latach walki, chcę pomóc tym, którzy być może cierpią tak jak ja kiedyś. Będę tutaj i na SM dzielić się tą wiedzą i chcąc przekonać ludzi do naturalnego podejścia do kosmetykó. Z tego właśnie powodu powstało Mayme 🙂

P.S. Może dziwi Cię, że zakrywam część twarzy, ale w dobie AI unikam udostępniania swojej twarzy w internecie 🙂

Shopping Cart